czwartek, 6 marca 2014

Retrospekcja: Kala nie do poznania!

Przepraszam za długą nieobecność, ale ostatnio mam coraz mniej czasu na blogowanie. Zbliżają się testy, napięty harmonogram dnia, czyli NAUKA, NAUKA i NAUKA. Jednak nie mogę Was tak zostawić. Niestety obdaruję Was byle jaką retrospekcją z życia mojego pierwszego pieska-Kali.
   Niebawem kilka dni po adopcji huskiego, a już takie numery. Wybrałam się z mamą i oczywiście z moją psinką na spacer nad jezioro. Postanowiłyśmy wypuścić Kalę, by mogła biegać wolno. Ja rozmawiałam z mamą. Kala była wtedy bardzo zwariowanym zwierzakiem. Jeśli miałabym porównać ją kiedyś i teraz, to nie mogłabym uwierzyć. Otóż kiedy 2-godzinny spacer dobiegał końca, należało zapiąć Kalę na smycz i wracać. Nasza droga ciągnęła się wzdłuż pastwiska, gdzie beztrosko przebywały konie. Niestety, nasza psina nie chciała wracać. Biegała dookoła nas z przerażającą prędkością, jakby mówiąc:"No dogoń mnie, dogoń!" To wywoływało u mojej mamy wściekłość, lecz nie tylko ona. Sama chciałam to wszystko rzucić i iść do domu bez psa. Wiem, że to bardzo egoistyczne, ale wszystko to działo się impulsywnie. Wbrew pozorom złapanie psa wydaje się trudne, ale Kala to trudny charakter. Może raczej przebiegły sprinter! Mamę doprowadzało do szału ciągłe ganianie suczki. Nawet spokojne przywoływanie i totalna ignorancja nic nie dawała. Zaczęłyśmy powoli się zniechęcać. Moja rodzicielka zdecydowała, iż niech pies robi co chce, my wracamy. I tak się stało. Szłam, oglądając się co sekundę za siebie czy Kala zmądrzała i wraca do nas. Psinka jednak szerokim łukiem omijała nas, lecz podążała za nami. Jeszcze kilka metrów do pastwiska. Obawiałam się reakcji mego huskiego na konie. Co prawda nie wykazywała zainteresowania nimi w drodze, lecz jej zachowanie uległo drastycznej zmianie. I stało się. Kala pod palowym płotem prześlizgnęła się i okrążała parzystokopytne. Konie zląkłszy się wierzgały kopytami w samoobronie. Oglądałam całą tą sytuację przez palce. Nawoływania nic by nie dały, jedynie prośba o wyjście Kali z tego cało. Jeden ogier, jak pamiętam gniady, usiłował przepędzić rozbójnika. Mogło się to skończyć fatalnie. Jednak Kala-tchórz spanikowała i uciekła. Zmachana gonitwą podeszła do nas ze spokojem. Ja i mama gotowałyśmy się z nerwów, a ta ze stoickim spokojem czekała na przypięcie "ograniczającego sznurka".

4 komentarze:

  1. Fajnie

    Pozdrawiamy Hania&Fiona
    http://jaimojaspanielka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że nic się jej nie stało :)
    Ciekawa notka ;)
    Pozdrawiam
    http://asiula-madziula.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja Tarę i Tropka wypuszczam tylko na polach, ale najpierw zawsze dokładnie obserwuję, czy w pobliżu nie ma żadnego zwierzęcia. Człowiekowi na pewno nie zrobiłyby krzywdy ; ) Tośki nie wypuszczam w ogóle, jedynie na ogrodzonym terenie, bo to jeszcze gapcia i mogłaby nie przyjść, gdyby zaintrygował ją jakiś zapach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamy nauczkę i następnym razem będę bardziej uważać. Masz zgraną pakę zwierzątek, gratuluję :)

      Usuń