wtorek, 11 lutego 2014

Z życia wzięte: Czyżby pleśń?

Witajcie serdecznie! W tej notce opiszę Wam moje ostatnie przeżycia w najlepszy sklepie zoologicznym, jaki tylko istnieje w Złotowie, miejscu gdzie mieszkałam przez duży okres czasu. Zachęcam do przeczytania, choćby dla własnej wiadomości.
Ferie spędzam na ogół w domu, na wsi, lecz dzisiaj wyjątkowo zawitałam u babci. Z racji tego, iż w mojej niewielkiej miejscowości nie ma zbyt wiele sklepów, wykorzystałam sytuację i udałam się do najlepszego sklepu zoologicznego w mieście. Wszystko było tak, jak należy. Panował porządek i ład. Zauważyłam, że sklep został powiększony o nowe sektory: część zwierząt klatkowych i osobne miejsce na akwaria. Byłam pozytywnie zaskoczona, jednak moja opinia zmieniła się już po kilku minutach krzątania się w "moim świecie".

Retrospekcja: Leży plackiem i koniec!

   Hejka Wam wszystkim! Po ostatnich nieobecnościach zamierzam nadrobić braki. Mam dla Was 3 notki. Jedną właśnie czytacie, czyli retrospekcję. Dowiecie się tutaj nieco o szczenięctwie Szafira. Notka krótka, acz sympatyczna :)
   Był to cieplutki dzień kwietnia, Szafcio miał wtedy ok. 3 miesiące, więc czekała go wyprawa na niedługą wycieczkę. Dla szczeniaka był to spory odcinek drogi, jednak dla mnie to tylko rundka w parku i prosto do domu, który jest niedaleko. Mój mały kumpel świetnie sprawował się na spacerku, od czasu do czasu zaciągał mnie w wielkie krzaczory. W parku bawił się się niesamowicie, ganiał w tą i w tą bez wytchnienia. Szczególnie spodobały mu się skoki na kamienie, które usiłował ugryźć(?). Tak, mój piesek nie był normalnym czworonogiem. Trudno by był, jeśli jego matka nie ma dobrze z głową. Po kupie zabawy czas wracać do domu.
   Droga powrotna sprawiała dość spore problemy. Mój grubasek zmęczył się szaloną gonitwą, więc nie miał ani grama sił na dojście do domu na własnych łapach. Zdecydował, że położy się na chodniku, plackiem, ot tak! Cóż my mogliśmy zrobić? Prośby ani smakołyki nie pomagały, jedynie nasz pupilek podczołgiwał się do oferowanych smaczków. Był także szczeniakiem o sporych gabarytach, więc przyniesienie go do domu na rękach to nie lada problem. Zatem poszłam na kompromis, raczej uległam, ale niech będzie. Szczeniak spoczął na moich rękach i do domu trafił w największych luksusach.
   Ja zmęczona, on zmęczony, tylko różnica była taka, iż ja z wycieńczenia, a Szafirek zmęczył się błogim snem w objęciach właścicielki. No cóż, taki w końcu los cierpliwego posiadacza niezwykle upartego kudłacza.
                                                                                                                                                    MDB