wtorek, 11 lutego 2014

Z życia wzięte: Czyżby pleśń?

Witajcie serdecznie! W tej notce opiszę Wam moje ostatnie przeżycia w najlepszy sklepie zoologicznym, jaki tylko istnieje w Złotowie, miejscu gdzie mieszkałam przez duży okres czasu. Zachęcam do przeczytania, choćby dla własnej wiadomości.
Ferie spędzam na ogół w domu, na wsi, lecz dzisiaj wyjątkowo zawitałam u babci. Z racji tego, iż w mojej niewielkiej miejscowości nie ma zbyt wiele sklepów, wykorzystałam sytuację i udałam się do najlepszego sklepu zoologicznego w mieście. Wszystko było tak, jak należy. Panował porządek i ład. Zauważyłam, że sklep został powiększony o nowe sektory: część zwierząt klatkowych i osobne miejsce na akwaria. Byłam pozytywnie zaskoczona, jednak moja opinia zmieniła się już po kilku minutach krzątania się w "moim świecie".

Na wejściu ciepło przywitała mnie ekspedientka. Z szerokim uśmiechem na twarzy zapytała, czy może w czymś pomóc. Ja zaprzeczyłam, tak na prawdę sama nie wiedziałam, czego tak naprawdę potrzebuję. Na samym początku odwiedziłam kącik karm dla psów i kotów. Różnorodność była ogromna! Od tanich Chappi przez Pedigree aż po karmy specjalistyczne takie jak Purina czy Brit. Nie zdążyłam ogarnąć wszystkiego, a już mój wzrok przykuła część zabawek i smakołyków. Po szczegółowych oględzinach wybrałam 150 gramową paczkę przysmaków Gravy Bones od Pedigree. Na opakowaniu było kaligraficznie napisane: Kruche biszkopciki w smakowitej mięsnej polewie. Ten tekścik marketingowy widocznie zadziałał. Przysmaki zawędrowały do niewielkiego koszyczka. Już wyobrażałam sobie reakcję moich kudłaczy na szelest otwieranej paczki pełnej pysznych mięsnych kosteczek.
Kolejny przystanek to kości. Zainteresowały mnie spore, brązowe przysmaki. Z suszonej skóry wołowej, podejrzewałam. Zdecydowana oraz przekonana kuszącą ceną 1.70 zł za sztukę poprosiłam pracującą tu kobietę o wyciągnięcie dwóch. Ta wydobywając towar z niesmakiem odłożyła ją z powrotem do kosza. Obejrzała kolejną i czekał ją ten sam widok. Z zaciekawieniem spojrzałam przez ramię ekspedientki. Kości okazały się zainfekowane białym nalotem. Czy to pleśń, czy to inne dziadostwo! Zestresowanym tonem pośpieszne odpowiedziała: "Kości dzisiaj nie będzie!". Ja skinęłam głową i zerknęłam na obok znajdujący się koszyk, z wpakowanymi białymi kostkami, nieco mniejszymi acz z takich samych składników. Dokładnie przejrzałam towar. Jeszcze raz poprosiłam kobietę o wyciągnięcie dwóch. Cena była identyczna, więc nie straciłam wiele. Wręcz uniknęłam problemów, jakie mogły być wywołane tym nalotem.
W efekcie zapłaciłam 8 zł i 5 gr, ale nie byłam zadowolona z zakupów. Czy kupno kości innego rodzaju okazało się dobrym wyborem? Wykażcie się sami.
Poniżej jeszcze zdjęcia smakołyków i wybranych kości:
Pedigree Gravy Bones Original 175gcoś a'la taka


4 komentarze:

  1. Ciekawa historia, myślę że dobrze zrobiłaś ;)
    D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi niedawno przydarzyła się podobna historia i również w najlepszym sklepie zoologicznym w mieście. Miałam zamiar kupić jakieś przysmaki dla koszatniczek i chomika, wybrałam więc smakoszki, ale po otworzeniu pudełka, w celu wybrania smaku przekąsek, natychmiast pożałowałam tego wyboru... Otóż wewnątrz beztrosko pełzało sobie kilka tłustych, białych larw... Obrzydlistwo. Wzięłam więc dwie szczelnie zapakowane kolby, zapłaciłam i jak najszybciej opuściłam sklep. Widać jednak nie był najlepszy w mieście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kompletnie brak jakiejkolwiek dyscypliny. Uważam, że pracownicy powinni, a wręcz muszą zajmować się sprawdzaniem stanu towaru, jaki sprzedają. To co widziałaś musiało Cię niesamowicie przyprawić o mdłości.

      Usuń
    2. W życiu bym nie pomyślała, że można mieć wszystko aż tak bardzo "gdzieś" i perfidnie nie dbać o jakość produktów. No cóż w tamtym dniu, owy sklep stracił swoją stałą klientkę ;)

      Usuń