piątek, 7 lutego 2014

Z życia wzięte: Ta mentalność mieszkańców wioski...

   Miało być tak przyjemnie i beztrosko. Pełen luz, normalnie zero jakichkolwiek zmartwień. Ucieczka od szarej rzeczywistości, poranny prysznic, który orzeźwi i napełni energią na cały dzień. A tymczasem istna porażka! Nie tak wyobrażałam sobie dzisiejszy spacer z psem...

   Obudziły mnie wesołe pomruki i szczekanie dochodzące zza okna. Czasem chciało by się dłużej pospać, jednak moje psiaki nie mają za grosz zrozumienia. No cóż, pora wstawać. Ledwo 7.30. Zsunęłam się z łóżka i sprawnie ubrałam w byle jakie ubrania. Czmychnęłam na dół, założyłam kurtkę i czapkę i z wieszaka ściągnęłam czarną smycz. Zapięłam Szafirka i opuściłam zacisze domu. Idąc drogą, zastanawiałam się czy Kala nie będzie miała na mnie focha (tak, ten pies jest bardzo humorzasty c: ). No niestety, z dwoma czworonogami sobie nie poradzę.
  Do centrum wioski mam 2 km, dlatego taki spacerek powinien wystarczyć mojemu buntownikowi, przynajmniej na kilka godzin. Wygrzebałam z kieszeni jakieś pieniądze i postanowiłam, że zajdę po drodze do sklepu i kupię bułki oraz chleb. Być może znajdę fajne przeceny na smakołyki.
  Wsłuchana w szum wiatru, przemierzałam kolejne odcinki trasy. Nie spodziewałam się jednak tego, iż we wsi będzie taki ruch. Najdziwniejsze jest zachowanie przechodniów. Czy z pyska mojego psa toczy się obfita piana, czy mój pies agresywnie powarkuje na każdą chodzącą istotę? Oczywiście, że nie jednak już sam jego wygląd sprawia, iż trzeba omijać go szerokim łukiem. Lub przechodzić na drugą stronę ulicy. Rozumiem, każdy ma prawo do podejmowania własnych decyzji, na które nie mam żadnego wpływu, ale czy to wystarczający powód, by patrzeć na mnie z pogardą czy z powątpieniem? No właśnie.
   Sklep "obskoczony" teraz pozostaje powrót do domu. Jednak pech mnie nie opuścił. Jak wiadomo, Szafir nie jest potulnym labradorkiem, którego ostrzegawcze warknięcia nie wyprowadzają z psiej równowagi. Łatwo sprowokować go i niestety rezultaty nie są zbyt ciekawe. Dlatego po ostatnich wydarzeniach, porządnie rozważałam przemówienie nieodpowiedzialnym właścicielom do rozumu.
   Moja droga powrotna przebiegała przez zaniedbane osiedle. Obrałam sobie taką trasę, myśląc, że ominę zbędny tłok i nie wmieszam się w żaden bigos. Ku mojemu zdziwieniu, ten odcinek drogi przysporzył mi największych problemów.
   Ostrożnie podążałam oblodzonym chodnikiem, nie chcąc "walnąć gleby". Mój jakże naszpikowany zrozumieniem pupilek na domiar złego ciągnął, ile sił mu w nogach. W jednej chwili zauważyłam pieska wybiegającego ze starej kamienicy, a w oknie-staruszka, najprawdopodobniej właścicielka czworonoga. Spodziewałam się, że pies narobi hałasu, ale nie przewidziałam jego dalszego zachowania. Niewychowany pupilek krążył wokół mnie i Szafcia. Nie bałam się jego ataku, bo taki fifek do łydki za wiele nie zdziała(ale pozory mylą) ale martwiłam się co na to mój Kundel. Obawiałam się bójki. Na dodatek jeszcze ta babcia pozwałaby mnie o posiadanie agresywnego psa. Miałam tego dość. Byłam znerwicowana, lecz starałam zachować zimną krew. Mogłoby się wydawać, że rozdzielenie psów jest proste, ale w moim przypadku nawet utrzymanie psa na smyczy jest nie lada problemem. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Nawet mój Misio (chodzi o Szafira rzecz jasna) poznał nowego kumpla. Jutro zrobię zdjęcia tego uroczego, ok. rocznego bernardynka.
   We wsi wszystkie zasady i reguły leżą. Kompletnie zero poczucia bezpieczeństwa. Ani przechodni, ani kierowcy nie spodziewają się swobodnie chodzącego kudłacza. Na domiar złego, trudno zdziałać cokolwiek jeśli za małym szczekaczem stoi równie wyszczekana staruszka.
A jak jest u Was? Czy zwierzaki chodzą bezpańsko po ulicach Waszej miejscowości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz